Na początku chciałabym Wam podziękować za tyle miłych słów w komentarzach, jak również na ask'u czy w prywatnych wiadomościach. Nie macie pojęcia, jak miło było czytać tyle pochlebnych opinii! Dostałam drobne uwagi odnośnie tekstu i oczywiście wzięłam je do siebie, aby uniknąć tych małych błędów w kolejnych postach. Dziękuję wszystkim z całego serduszka, uwielbiam Was! ;-*
Teraz kilka słów odnośnie II części. Starałam się napisać ją tak, aby wprowadzić Was trochę do tego świata. Martwię się, że zabraknie Wam w tym odcinku akcji, aczkolwiek w tej kwestii byłam nieco ograniczona ze względu na to, iż jest to początek i fabuła dopiero zaczyna się rozwijać. Mam nadzieję, że nie zniechęci Was to do dalszego śledzenia losów bohaterów, a sam odcinek, pomimo moich obaw, zbierze choć w połowie tak dobre opinie, jak poprzedni. Zatem... miłego czytania!
+ W razie jakichkolwiek pytań, po prawej stronie udostępniłam Wam link do mojego ask'a, tak więc możecie śmiało zadawać pytania!
PROTECTED.
Część 2.
Od momentu, w którym moja kariera nabrała większego rozmachu
i tempa byłem zmuszony do wynajęcia prywatnego ochroniarza. Cztery lata temu
zetknąłem się z pierwszym i jeszcze wtedy nie stanowiło to dla mnie problemu.
Czułem się bezpieczny i swobodny, dobrze się rozumieliśmy. Z czasem jednak jego
ciągłe towarzystwo zaczęło mnie drażnić, wybuchałem złością i z dnia na dzień
atmosfera stawała się nie do zniesienia. Wytrzymał ze mną dwa lata, ale włos z
głowy mi nie spadł. Kolejny, który dostał tę pracę, wytrwał rok, choć w
kontrakcie była mowa o dwudziestu czterech miesiącach. Machnąłem na to ręką, a
Christian szybko znalazł następnego kandydata. Clark Hoover. W zasadzie było mi
już obojętne, jaki ten człowiek jest i czy rzeczywiście ma odpowiednie
wykształcenie, bo nie zamierzałem nawiązać z nim żadnego kontaktu, wykraczającego
poza ten służbowy. Starał się trzymać na uboczu, być niewidocznym, ale ja
zawsze słyszałem jego kroki i widziałem przemykający po chodnikach oraz
ścianach cień. Mimo swoich starań, popełnił błąd.
- Panie Trümper, jesteśmy na
miejscu. – usłyszałem od kierowcy i z promiennym uśmiechem wysiadłem z czarnego
auta, kierując się od razu w stronę wejścia do olbrzymiego budynku, w którym
miałem otwierać pokaz mody. Nie dało się nie zauważyć sporej grupy osób,
oczekującej na to, by zrobić sobie ze mną zdjęcie czy zgarnąć podpis na mojej fotografii. Nigdy tego nie odmawiałem, nawet kiedy byłem zmęczony po ciężkim
dniu, więc uznałem, że zanim wejdę, poświęcę na to kilka minut. Clark wydawał
się być nieco nieobecny, ale nie próbowałem wnikać z jakiego powodu. Nie
obchodziło mnie to, a wręcz przeciwnie – było mi na rękę. Pozwoliłem sobie na krótką rozmowę z młodym i przystojnym mężczyzną, który zdawał się być pod wrażeniem mojego zainteresowania jego osobą.
- Bill, wchodzimy już!
– Christian zawołał, a ja odwróciłem się energicznie w jego stronę, chcąc
poprosić jeszcze o krótką chwilę. Nie usłyszałem odpowiedzi, nie usłyszałem
nawet sprzeciwu. Jedyne, co dotarło do moich uszu to głośny strzał i wrzask.
Przerażający krzyk wszystkich osób, będących w pobliżu. Czas na moment się
zatrzymał. Poczułem jak pocisk z błyskawiczną prędkością przedziera się przez
mój skórzany płaszcz. Clark w mgnieniu oka wciągnął mnie do auta, kierowca
ruszył z miejsca z piskiem opon. Krzyczeli do mnie, próbowali sprawdzić czy
jestem ranny, ale nie docierało do mnie zupełnie nic. Zamiast słów słyszałem
głośny, nieprzerwany szum. Całe moje życie, jak skrócony film, przeleciało
przez moją głowę, pozostawiając po sobie tylko jedno pytanie. Dlaczego?
- Nie jest ranny!
Bill, do cholery, odezwij się! – poczułem na swojej szczęce chłodną dłoń
ochroniarza, który za wszelką cenę próbował mnie otrząsnąć z szoku. Uniosłem na
niego wzrok.
- Zabierzcie mnie do
domu… - szepnąłem słabym głosem, jeszcze nie do końca świadom, co tak naprawdę
się wydarzyło.
Kolejnego dnia Clark
został zwolniony, a w moim domu godzinami trwały przesłuchania. Nie złapano
człowieka, który do mnie wycelował. Byłem pewien tylko dwóch rzeczy. Pierwszą z
nich było to, że nie zginąłem, bo miałem szczęście. A drugą… Wiedziałem, że on
zaatakuje jeszcze raz.
Od tamtego dnia minęły trzy tygodnie, w ciągu których nie
ruszałem się z domu na krok. ‘To dla twojego bezpieczeństwa, dopóki nie
ściągniemy tutaj Kaulitza.’ – powtarzał wciąż Christian, a ja dostawałem szału.
Im intensywniej próbował mnie uspokajać, tym bardziej mnie rozwścieczał. Nie
znosiłem, gdy robiono ze mnie ofiarę. Nie byłem nią, do cholery. Pajac
spudłował i nikt, absolutnie nikt nie pożywił się satysfakcją na widok moich
przestraszonych oczu. Nie bałem się. Albo wmawiałem sobie, że się nie boję.
Jedyną osobą, która nie działała mi na nerwy i umiejętnie potrafiła umilić
czas, był Andy. Przez te trzy tygodnie szczególnie mocno doceniłem jego
obecność i cieszyłem się, że mogliśmy przebywać ze sobą całe dnie. O
wprowadzenie się do mnie poprosiłem Andreasa pół roku temu i ten czas zawiązał
między nami ogromnie mocny węzeł przyjaźni. Niezwykle pozytywną energię mojego
przyjaciela i jego dobre usposobienie pokochała również moja mama. Simone
traktowała blondyna jak swojego drugiego syna.
Tom przed godziną powrócił, co było równoznaczne z
rozpoczęciem jego pracy. Obserwowałem go z tarasu, gdy prowadził rozmowę z
Christianem oraz dwoma mężczyznami, sprawującymi pieczę nad bezpieczeństwem
posesji. Jego stanowcza postawa była widoczna w każdym geście i przez chwilę
pomyślałem, że nasza wspólna praca może wycisnąć ze mnie wszelką energię. Nie
byłem skory do ulegania temu człowiekowi w czymkolwiek, ani wzbraniania samemu
sobie przyjemności tylko przez to, że mogłem narazić własne życie na
niebezpieczeństwo. Byłem zdania, że jeśli mam zginąć, to zginę bez względu na
to, kto będzie mnie chronił.
- To Kaulitz? – dobiegł do mnie głos Andy’ego, który
niepostrzeżenie wszedł na taras. Pokiwałem twierdząco głową, przenosząc powoli
wzrok na twarz przyjaciela. – I co, jaki on jest?
- Irytujący. – mruknąłem, uśmiechając się pod nosem.
Spojrzałem ponownie na Toma, jednak tym razem nasze spojrzenia skrzyżowały się.
– Tak naprawdę to rozmawiałem z nim tylko raz. Ale jeśli chcesz się przekonać
sam, to jedź ze mną.
- Przynajmniej jest młody i przystojny. – zauważył szybko
Andreas i uśmiechnął się dokładnie tym uśmiechem, który tak dobrze znałem. Tom
wyraźnie przypadł mu do gustu. Przewróciłem oczyma i zaśmiałem się pod nosem,
po czym kiwnąłem głową w stronę wyjścia z tarasu i wróciłem do domu razem z
blondynem. Zabrałem kilka rzeczy i chwilę później wyszliśmy wspólnie przed
willę, gdzie Christian wraz z Tomem i kierowcą ustalali system wspólnej pracy.
- Wyjeżdżamy. – oznajmiłem tonem nieznoszącym sprzeciwu i
już miałem ruszyć do auta, kiedy swoje trzy grosze postanowił dodać Mueller.
- Zaraz, zaraz. Gdzie? Bill, uprzedzaj nas wcześniej o twoich
nagłych potrzebach pojechania na drugi koniec miasta po kawę z ulubionej
kawiarni. – przejrzał mnie. Popatrzył znacząco na szofera i Kaulitza, próbując dać mi tym do
zrozumienia, że ich zdanie również się liczy. Na ustach Toma dostrzegłem nikły
uśmiech i to wystarczyło, by mnie sprowokować.
- Więc teraz chcę jechać razem z przyjacielem na drugi
koniec Francji po gazetę i mało mnie obchodzi, czy komuś się to podoba. –
wycelowałem wzrokiem w swojego ochroniarza i uśmiechnąłem się złośliwie.
Christian już chciał wygłosić kolejną regułkę, ale Tom zamknął mu usta.
- Spokojnie, Chris. Pojadę z nimi. – kiwnął głową, a
menedżer z ulgą wypuścił powietrze z ust. Zauważyłem, że Tom potrafi go uspokoić
jak nikt inny. – Jerry, jedziemy. – ponaglił szofera i posłał mi krótkie
spojrzenie. Wraz z Andym zająłem tylne siedzenie, co oznaczało, że moja ochrona
usiądzie obok kierowcy. Co prawda nie pojechaliśmy na drugi koniec kraju.
Zatrzymaliśmy się przy niewielkiej kawiarni. W rzeczywistości chciałem tylko
sprawdzić, jak będzie wyglądało zachowanie Toma. Nie rzucał się w oczy, nie
czułem jego oddechu na swojej szyi i niekiedy nawet nie potrafiłem odnaleźć go
wśród ludzi zajmujących stoliki w lokalu, jednak wiedziałem, że jest tutaj i
bacznie obserwuje mnie oraz otoczenie. Andreasowi nie zamykały się usta, wciąż
zauważał jakieś plusy w Kaulitzu i koniecznie musiał mi je przedstawić. W
pewnym momencie przestałem go słuchać. Rozglądałem się niespokojnie dookoła,
szukając potencjalnego zagrożenia i jednocześnie osoby, której zadaniem było to
zagrożenie wyeliminować. Mężczyzna ubrany na czarno wszedł do kawiarni, uważnie
lustrując wnętrze. Ogarnął mnie niepokój, gdy jego spojrzenie na krótki moment
zatrzymało się na moim. Monolog mojego przyjaciela zdawał się nie mieć końca,
ale przestałem zwracać na to uwagę. Odnalazłem Toma i wiedziałem, że odnotował
zaniepokojenie na mojej twarzy. Kiwnął uspokajająco głową, kierując wzrok na
mężczyznę, który właśnie zajmował miejsce, i pewnym, choć spokojnym krokiem
ruszył w stronę naszego stolika, jednak zatrzymałem go dyskretnym gestem dłoni
i wzrokiem mówiącym stanowcze ‘nie’. Nawet jeżeli poczułem się dziwnie
zagrożony na widok tamtego mężczyzny, nie chciałem okazać obawy. Opuściliśmy
lokal dopiero pół godziny później i powróciliśmy do domu. Przez resztę dnia nie
miałem okazji wymienić z Tomem ani słowa, bo najwidoczniej praca nad
niedociągnięciami w ochronie posiadłości i przeszkoleniu pracowników pochłonęła
go dogłębnie. Mimo moich wcześniejszym protestów, zmieniono całkiem sporo.
Systemy alarmowe zostały wymienione, drzewa ograniczające widoczność po części
wycięte, osoby pilnujące wjazdu na teren posiadłości przywrócone do porządku i
wiele innych kwestii poddano modyfikacji.
Dopiero wieczorem, podczas spaceru po ogrodzie, spotkałem
Toma. Wyglądało na to, że robił wieczorny obchód. Objąłem się ramionami,
podchodząc w jego stronę. Przez moment żadne z nas nie odezwało się słowem.
Przyglądał się mi ze spokojem, jednak nie potrafiłem odczytać z jego twarzy
niczego więcej. Przeniosłem spojrzenie w inną stronę.
- Nie musiałeś dziś w żaden sposób interweniować. –
oznajmiłem chłodnym tonem. Kątem oka zauważyłem, że spojrzał w tym samym
kierunku, w którym spoglądałem ja.
- Byłeś zmieszany.
- Wcale nie. Ten mężczyzna wydał mi się lekko podejrzany,
ale zaraz przekonałem się, że niesłusznie.
- Widziałem, że po jego wejściu twoje zachowanie się
zmieniło. Znasz go?
- Nie. Ale… miał przeszywający wzrok.
- Bałeś się? – zapytał całkiem swobodnie, a ja skierowałem
swoje tęczówki na jego twarz. Zastanawiałem się przez chwilę nad pytaniem,
wracając myślami do tamtego momentu. Po reakcji Toma w kawiarni czułem się
bezpieczniej. Uwidocznił mi, że mogę go nie zauważać w swojej obecności, ale on
jest i czuwa. Jest w pełnej gotowości.
- Bałem się. – odparłem, pilnując, aby głos mi nie zadrżał,
a jego wzrok natknął się na mój.
- Tak myślałem. Dlatego chciałem cię wyprowadzić, ale nie
mogłem zrobić niczego, dopóki sytuacja była pod kontrolą, a ty nie życzyłeś
sobie mojej ingerencji.
- Bo nie pozwolę się nikomu zastraszyć. Nie pozwolę, by ten
świr miał satysfakcję. – wyjaśniłem dosadnym głosem. – A jeżeli mam zginąć, to
zginę i nie uchronisz mnie przed tym ani ty, ani cała armia żołnierzy.
- Nie wiem, czy wiesz, ale moja praca wymaga ode mnie
stuprocentowego poświęcenia i zaangażowania. Zobowiązałem się do ochrony twojego
życia i będę robił wszystko, by je rzeczywiście uchronić, nawet, jeżeli tobie
się to nie podoba. Możesz mi wszystko utrudniać i pogarszać tym sprawę, a
możesz również pójść na współpracę i pomóc samemu sobie. Zrobisz, jak uważasz,
ale niezależnie od twojej decyzji, moim zadaniem jest zrobić wszystko, byś czuł
się bezpiecznie.
- A co, kiedy on zaatakuje jeszcze raz? Bo zaatakuje na
pewno. Będzie celował we mnie, a nie w ciebie. Co wtedy zrobisz? Powiesz mi, żebym
zachował spokój i pozwolił ci działać? Nie będzie na to czasu, Tom.
- Wtedy cię osłonię. – oznajmił zdecydowanie. Popatrzyłem na
niego z uwagą, milcząc przez kilka sekund.
- Oddałbyś za mnie swoje życie?
- Taką mam pracę. – uśmiechnął się lekko i powoli odszedł,
by skończyć obchód posesji, zostawiając mnie samego. Nawet nie przeszło mi
przez myśl, że ktoś kiedykolwiek będzie chciał oddać za mnie swoje życie. A tym
bardziej nie pomyślałem, że będzie to zupełnie obca mi osoba, do której nawet
nie żywiłem sympatii. Przez jakiś czas wiodłem za nim wzrokiem, dopóki nie
zniknął z mojego pola widzenia. Tom różnił się od poprzednich ludzi, którzy dla
mnie pracowali i dało się to zauważyć już po kilku wymienionych z nim zdaniach.
Angażował się całym sobą i emanował czymś, co wzbudzało w nim zaufanie, a
jednocześnie w jego osobie zawierało się coś irytującego. A może po prostu widziałem to, co chciałem
widzieć. Może nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że ktoś taki, jak on
jest w stanie zapewnić mi poczucie bezpieczeństwa.
To jest bardzo wciągające naprawdę ;* Nie mogę doczekać sie już kolejnej części! mam nadzieję, że pojawi się szybko.
OdpowiedzUsuńczasami zdania za długie i składnia leży, ciężko się czyta.
OdpowiedzUsuńWiadomo, że nie wszystko jest idealne, ale żeby się czepiać o "za długie zdania"? Śmiechu warte. :-D Ona dopiero zaczęła pisać, więc z tą krytyką proszę się na razie wstrzymać. Mi się czytało odcinek bardzo dobrze i z niecierpliwością czekam na następny. :)
OdpowiedzUsuńno to widać, że nie masz pojęcia o pisaniu i komentujesz jej posty wyłącznie z sympatii. zanim skończy się czytać zdanie, zapomniało się, o czym było na początku. czytanie musi być lekkie, ma skłaniać do myślenia, a nie kazać myśleć nad sensem zdania. bez spiny, to nie obraza bez uzasadnienia tylko rada, żeby dziewczyna się wyćwiczyła w pisaniu.
Usuńskoro zanim skończysz czytać jakieś zdanie i zapominasz, o czym było na początku, to masz bardzo słabą pamięć. ;-)
Usuń